2 maj 2011

Instytut - Jakub Żulczyk


„Instytut” Jakuba Żulczyka miał być w założeniu trillerem, tak się przynajmniej wydaje. Czarna okładka na której kobieta wyciąga rękę spomiędzy drewnianych krat aż zieje tandetnym „strachem”. Do tego krótki opis z tyłu, który ma nas wprowadzić w napięcie.

"Mam na imię Agnieszka. Moje mieszkanie ma na imię Instytut. Dwanaście godzin temu zostałam w nim uwięziona. Mój dom jest moim więzieniem. Nie mogę z niego wyjść. Nikt nie może do niego wejść"

O książce dowiedziałam się od koleżanki, a ta zaś usłyszała ją w Radiowej Trójce czytaną przez Marię Peszek. Wydawało się niezłe, a i koleżanka, gdy przeczytała, bardzo zachwalała i sięgnęła po inne książki tego autora. Ja chyba z tą opinią zgodzić się nie mogę.

Żulczyk opisuje nam historię 35-letniej Agnieszki, która po rozwodzie przeprowadza się z Warszawy do Krakowa, do mieszkania, które dostała w spadku po babci. Owe mieszkanie przy domofonie miało tajemniczą nazwę Instytut. Po paru miesiącach od jej zamieszkania tam, po jednej z ciężkich nocy, Agnieszka i jej współlokatorzy zostają zamknięci na piątym piętrze nagle opustoszałej kamienicy bez internetu, telefonów, jakiegokolwiek kontaktu ze światem. Zostają zamknięci przez Nich; przez Nich, którzy wiedzą o nich wszystko, a o których nie wie się nic.

Pomysł – jak najbardziej dobry, ale wykonanie? Cóż, z tym już gorzej. Historia pełna absurdalnych reakcji, postaci w równych stopniu prawdziwych, jak surrealistycznych oraz przekleństw.

Jestem przyzwyczajona do wulgaryzmów w książkach – powinny one czasem się znaleźć dla realizmu, bo powiedzmy sobie szczerze, nikt nie powie „O jejku!” gdy nadepnie na przykład na szkło.Tak więc zazwyczaj słowo "kurwa" odpowiednio wkomponowane w treść książki brzmi dla mnie melodycznie. Podczas czytania „Instytutu” często słyszałam jednak zgrzyt; w sytuacjach, gdzie naprawdę można było odpuścić, autor wrzucał dla przykładu „cipę”. Strasznie to słowo raziło mnie w zdaniu (jakoś tak je zapamiętałam – negatywnie rzecz jasna oceniając): „Że chociaż ma moje kolory ścian, meble, jest zagospodarowane nabytymi przeze mnie przedmiotami, że chociaż w łazience stoją moje maszynki do golenia, pasta do zębów i płyn do cipy, nie jest moje.”

Oprócz tego język. Nie wiem czy jest to wina tego, że wychowywałam się w innym rejonie Polski, co pan Żulczyk, czy może tego, że chciał on uprościć język w książce i zrobić go bardziej „mówionym”. Nie jestem tego pewna. Wiem jednak, że nie tylko to mnie raziło, ale także konstrukcja zdania. Nie chodzi mi o ich szyk, a używanie przez autora dziwnych słów; nawet teraz, po przeczytaniu całości nie potrafię tego wytłumaczyć. Może język, którym posługiwał się pisarz jest/był zbyt prosty.

Co do historii – sam pomysł, jak mówiłam nie jest zły, ale na całą książkę, która jest (?) trillerem, w jako takim napięciu zaczęło mnie trzymać ostatnich pięćdziesiąt stron. W dodatku połowa tych stron to był barwny opis urodzin córki głównej bohaterki.

To jest też – być może celowy – zabieg Żulczyka. W najciekawszym wydawałoby się momencie historii „teraz”, jest zmiana akcji na „kiedyś” i ciągnie się opisywanie życia Agnieszki przed zamieszkaniem w Instytucie.

A cały wielki finał był jakiś taki... do przewidzenia. No i nie wyjaśniło się w gruncie rzeczy, kto to są Oni. Kim, czy czym jest Instytut. Coś niecoś niby zostało bąknięte, ale nie usatysfakcjonowało mnie.

Co do całości jednak mam mieszane uczucia. Po pierwsze, jeśli nawet miał to być thriller, wyszło z tego coś bardziej na wzór książki psychologiczno-obyczajowej. Mimo iż książka była krótka (250 stron) a ja męczyłam ją naprawdę długo, nie było aż takiej tragedii. To znaczy – książka do przeczytania. Może nawet sięgnę po inne książki Żulczyka? Na przykład Radio Armagedon znakomicie się prezentuje. Ale nie teraz, przez chwilę potrzeba mi odpoczynku od jego dzieł.

Tytuł: INSTYTUT
Autor: Jakub Żulczyk
Wydawnictwo: ZNAK
Ilość stron: 250
Ocena: 3,5/6




3 komentarze:

  1. Brawa za tę recenzję, oby tak dalej odważnie i prawdziwie a nie słodzenie lukrem.. Super!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest to!
    Recenzja napisana prawdziwie i bez ściemy.
    Również czytałam ta książkę i widzę, że mamy podobne zdanie na jej temat. :)

    PS: Macie fantastycznego bloga!
    Oby się systematycznie powiększał ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie się Instytut podobał (jestem świeżo po lekturze i recenzji:-), i te przekleństwa całkiem mi do całości pasowały. Ale pamiętam, że zacytowany przez Ciebie "płyn do cipy" również mnie uderzył;-) Od razu zaczęłam się zastanawiać, czy którakolwiek ze znanych mi kobiet, użyłaby takiego określenia;-)

    Poza tym jednak - dałam się wciągnąć. Więcej moich rozważań tutaj:

    http://kieszeniejakocean.blogspot.com/2011/06/w-potrzasku.html

    OdpowiedzUsuń