Crescendo leżało u mnie na półce już dłuższy okres czasu. Jednak kiedy nadszedł długi weekend majowy, nie mając nic lepszego do roboty, postanowiłam w końcu przeczytać drugą część bestsellerowej serii Szeptem.
Książkę rozpoczyna retrospekcja z dnia śmierci ojca głównej bohaterki Nory. Zostaje zamordowany przez tajemniczego mężczyznę. Po przewróceniu kartki mija czternaście miesięcy. Pojawia się typowy obraz zakochanej pary - Patch i Nora, nocne niebo, fajerwerki. Przez kolejne pięćdziesiąt stron występują ckliwe momenty z życia głównych bohaterów. Wszystko jest pięknie ładnie a tu… Trach! Jak myślicie? Co będzie dalej? Tak! Para zakochanych rozstaje się. Dlaczego? Bo muszą się ukrywać przed archaniołami, bo Nora jest zazdrosna, bla, bla, bla… Scena rodem z Księżyca w nowiu. Ale to jeszcze nie koniec. Dziewczyna, by wzbudzić w swoim eks-chłopaku zazdrość, zaczyna umawiać się z dawnym kolegą Scottem. Każda „randka” kończy się fiaskiem: bójka w barze, Patch, policja w barze, Patch, bójka z Patchem, Patch… i tak dalej. W między czasie Nora kilkakrotnie widzi swojego ojca, ktoś ją usypia i próbuje zaatakować. Nie będę pisać jaki jest koniec tej historii, bo chyba łatwo zgadnąć.
Przeczytałam Crescendo bardzo niechętnie. Pierwszy tom cyklu nie spodobał mi się – aż za bardzo przypominał Zmierzch od Stephenie Meyer. Czy kolejna książka Pani Becci była inna? Czy może znowu przypominała, wszystkim już znaną, sagę Zmierzch? Otóż tak. Czytając Crescendo miałam wrażenie, że kolejny raz mam przed sobą Księżyc w nowiu.
Prawdę mówiąc już sam opis z okładki odstraszy większość czytelników (oczywiście nie tych bezmyślnych fanatyków książek paranormal - ci czytają wszystko co jest ponadnaturalne i o miłości): Patch to wielka miłość Nory. To także jej Anioł Stróż. On uratował jej życie, ona wyrwała go z otchłani potępionych. Są sobie przeznaczeni. Czytając takie coś, można sobie wyobrazić o czym jest książka bez zaglądania do niej. A chyba nie o to chodziło. Autorce, jak i chyba przede wszystkim, wydawnictwu zależy na tym, żeby sprzedać jak najwięcej egzemplarzy. Jednak już na starcie są skazani na niepowodzenie.
Owszem Crescendo było bardzo zachwalane przez niektórych, jednakże dla części czytelników, jest to po prostu kolejna pusta książka, o nastolatkach, które znalazły swoją wielką miłość i, chociaż na ich drodze pojawiają się liczne „przeszkody”, zawsze pod koniec występuje happy end.
Podsumowując, nie polecam Crescendo, chyba, że ktoś jest wielkim fanem twórczości Pani Meyer, a w następstwie – Pani Fitzpatrick.
Tytuł: Crescendo
Autor: Becca Fitzpatrick
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 395
Cykl: Szeptem (#2)
Ocena: 2/6
Nie do końca zgadzam się z porównaniem "Crescendo" do "Zmierzchu" ale recenzja napisana jest dobrze ;) Znacie się na rzeczy ^^
OdpowiedzUsuńI mimo iż może ta książka nie zawiera głębszego przesłania miło się ją czyta a fabuła jest ciekawa.
O książce słyszałam, ale nie miałam okazji przeczytać. Pierwszej części również jeszcze nie czytałam, moja fascynacja fantastyka trwa od niedawna. Twierdzisz, że jest podobna do "zmierzchu" ? Jeszcze z taka opinią się nie spotkałam. :P Fajna recenzja. taka... nietypowa. ;)
OdpowiedzUsuńNie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńChociaż na fali panującego wampiryzmu,rozważałam jej przeczytanie,teraz upewniłam się w tym,że jednak nie warto :)
To trochę dziwne przyrównywać książkę do książki ale ok:)
OdpowiedzUsuńMnie w porównaniu do ciebie podobało się Crescendo :)
No cóż każdy ma inny gust!
Mi także Crescendo się spodobało. Widać, że nie czytałaś książki do końca bo szczęśliwe zakończenie nie występuje. Nora zostaje uprowadzona to chyba nie jest happy end.
OdpowiedzUsuńKochanie, zanim zarzucisz mi, że nie przeczytałam książki do końca (co jest absurdalne. Raz w życiu nie skończyłam czytać książki a wystawiłam recenzje o niej. Była to jedna z części serii Mrok, o czym napomniałam w tekście), przeczytaj jeszcze raz fragment o rzekomym Happy endzie i postaraj się go zrozumieć. :)
Usuń