7 paź 2011

Bezduszna - Gail Carriger

Na „Bezduszną” miałam ochotę od dawna, chęć ta jednak była zbyt mała, by ową książkę zakupić – ot, pewnie kolejna płytka książka, może ciut lepsza od paru innych? W sumie nie pomyliłam się wiele z oceną, mogę to stwierdzić, po przeczytaniu zapożyczonego egzemplarza. Jakkolwiek chwile z tą książką wspominam bardzo miło. Okazała się ona niezbyt wymagającą, acz niezwykle humorystyczną i, po prostu, fajną książką. 

W literaturze fantastycznej przewinęło się już wiele istot nadprzyrodzonych, jednak po raz pierwszy spotkałam się z „nadludzką” istotą bezduszną. Ot, zwykły człowiek... tylko, że nieposiadający duszy. To, um, nazwijmy, upośledzenie, nie przeszkadza jednak pannie Alexii Tarabotti być niezwykle barwną postacią pełną hartu... (z braku lepszego słowa) ducha w wiktoriańskiej Anglii. I tego, by niezamężna stara – aż dwudziestosześcioletnia! - panna nie wpadała w kłopoty, które zaczynają się jej trzymać niczym rzep psiego ogona odkąd swoją ukochaną parasolką zabiła wampira. W Londynie i okolicach zaczynają bowiem znikać, hm, „bezpańskie” wampiry i wilkołaki, a na ich miejsce zjawiać nieporadne – z krótkim „okresem ważności” - wampirki. Królowa ula nie chce przyznać się do stwarzania nowych nieśmiertelnych, a BUR (Biuro Ultranaturalnych Rzeczy) nie może odnaleźć związku poszlak z czymkolwiek na tyle szybko, by uratować więcej niewinnych istot.

Jednakże czymże byłaby dzisiejsza literatura – czy też jakakolwiek, bo podobno każda książka jest o miłości – gdyby główna bohaterka się nie zakochała? (I to w nadnaturalnej osobie samego lorda Maccona, alfy watahy wilkołaków i głowy BUR-u!) Więc do kłopotów z porwaniami dochodzą zawirowania miłosne. Czy też na odwrót, bo przez 2/3 książki to lord Maccon jest tematem przewodnim – co mnie zbytnio nie zdziwiło. 

Mam parę uwag do „Bezdusznej”, poczynając od tego, że stylizacja na stary język, w tym wypadku była średnio korzystna. W przypadku książki Piekary szybko przestawiłam się na średniowieczne słownictwo, jednak jak widać wiktoriańska Anglia wśród wyższych sfer była zbyt... poważna i dostojna, jak na mój prostolinijny umysł. Czasem niektóre fragmenty były niezrozumiałe – może przez ową stylizację językową, a może przez naukowe wstawki? Może zawiniło też coś zupełnie innego. Jak na przykład błędy, które nie raz przewijały się przez strony książki pani Carriger. Co prawda to już nie jej wina, a wydawnictwa, jednak warto o tym wspomnieć, bo choć nie było ich tak wiele, to gdy już się pojawiały, były to takie błędy, które zmuszały do parokrotnego zapoznania się z danym wyrażeniem. 

Jednak nie same minusy były w tej książce, bo pomimo tego, niesamowicie się w nią wciągnęłam. Może i była naiwna i głupiutka, to jednak była to dobra odskocznia od poważniejszych lektur. No i pojawiło się tam parę świeżych i ciekawych teorii na temat nadprzyrodzonych, nad którymi spędziłam trochę czasu. Poza tym spodobał mi się fakt, że śmiertelnicy wiedzieli o istnieniu owych istot, które aż przeniknęły w struktury deszczowego kraju. 

Największym jednak plusem był humor tryskający ze stronic „Bezdusznej”. Widać, że pani Gail Carriger bawiła się pisząc ją z dystansem, pół żartem, pół serio. Jest to zauważalne już w nazwach rozdziałów (np.: „Rozdział pierwszy, w którym parasolka okazuje się ze wszechmiar użyteczna”), czy nawet w samym opisie książki, czy autorki („Obecnie rezyduje w Koloniach wraz z haremem armeńskich kochanków i pokaźnym zapasem londyńskiej herbaty”). Co prawda jedno zdanie z opisu przypominało mi bardziej suchy żart (czy też czarny humor) typu „Jaś lubił czekoladę. Ale już nie lubi. Bo nie żyje”. Tak, mowa o zdaniu „Ojciec był Włochem, a teraz nie żyje”. Może to tylko ja odczułam, jednak to trochę ostudziło mój entuzjazm.

Podsumowując, „Bezduszna” nie jest taka całkiem bez ducha. Historia ta ma dużo pozytywnej energii i wspomnianego humoru, do tego nie ma w niej krzty nudy. Co najwyżej ktoś może przy czytaniu pokręcić głową z politowaniem nad zachowaniem bohaterki, czy przewidywalnością „story”, parsknąć śmiechem i wrócić do czytania. Ci, którzy wahali się nad jej przeczytaniem, czy Ci, którzy chcą odpocząć od poważnych książek, czy zmierzchopodobnych dziwactw (bo nie ma tu Syndromu Edwarda, czyli strachu przed skrzywdzeniem ukochanej) niech jak najszybciej wypożyczą, bądź nawet zakupią egzemplarz powieści pani Carriger.

Zastanawia mnie tylko, co będzie głównym tematem kolejnej części przygód Alexii, skoro wątek miłosny został tak, a nie inaczej zakończony? ☺

Tytuł: Bezduszna
Autor: Gail Carriger
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria: Protektorat Parasola (#1)
Ilość stron: 318
Ocena: 4/6

2 komentarze:

  1. Ja podobnie mam na nią ochotę, ale nie aż taką, żeby kupić. Poczekam, może uda mi się ją gdzieś wypożyczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. I w sumie słusznie - ja poczekałam i dobrze zrobiłam, bo genialna, ale bez przesady :)

    OdpowiedzUsuń