Co, jeśli człowiek nie rodzi się sam? Jeśli z nim rodzi się jego towarzysz, który odbywa z nim drogę przez życie, nie mogąc w nie ingerować? I co, jeśli pewnego razu ten towarzysz zapragnie pomóc swojemu człowiekowi?
Gdy dowiedziałam się, że wychodzi nowa książka Isabel Abedi, nie miałam wątpliwości, że ją przeczytam. Ciekawiło mnie jednak, czy będzie to – jak wynikałoby z opisu – kolejna tandetna historia paranormal romance. Jednak już od pierwszych stron wiedziałam, że nie zawiodę się na jednej z moich ulubionych autorek.
Rebeka to zwykła dziewczyna, jakich wiele. Mieszka w Hamburgu z matką lesbijką i dziewczyną matki, którą potocznie nazywają Wróbelkiem, a jej ojciec żyje w Los Angeles z macochą i przyrodnią siostrzyczką. Jej życie toczy się normalnie, aż występuje to wszędobylskie „BUM!”. W jej życiu pojawia się tajemniczy chłopak.
Według tego początku można się spodziewać typowego zakończenia, happy endu, historii z romansem i nutką tajemnicy.
Jednak nic bardziej mylnego.
Rebeka, po przebudzeniu się z koszmaru w którym ginie, widzi pod oknem tajemniczego chłopaka. Chłopaka bez przeszłości, bez pamięci, bez linii papilarnych. Nie wie nic, prócz tego, że dobrze się czuje w towarzystwie Rebeki, o której miewa sny. Sny z jej przeszłości i przyszłości. Myśli, że przy niej znajdzie odpowiedź na pytanie kim jest. Niestety. Dziewczyna nigdy wcześniej go nie widziała.
Książka składa się z trzech części.
Pierwsza to typowe życie Rebeki w Hamburgu, powolne poznawanie Luciana, jego tajemnic i zakochiwanie się. Poznawanie jej rodziny, oddanych przyjaciół i życia, jakie wiele z nas przeżywa.
Druga to maile od zaniepokojonych przyjaciół. Krótkie streszczenie z tego, co stało się przez parę miesięcy, które potęguje uczucie skonfundowania. Tak, jakbyśmy pominęli coś istotnego, choć tak nie było.
Trzecia to powrót Rebeki do normalnego trybu życia odkąd wyleciała – nie dobrowolnie – do ojca do LA. Odkrycie kim jest Lucian i zakończenie historii – z góry powiem - bez typowego Happy Endu. Z „Endem”, dzięki któremu czytelnik uśmiecha się ze smutkiem.
Okładka sugeruje, że Lucian jest aniołem. Ale czy na pewno? Nie ma skrzydeł, nie ma nadprzyrodzonych mocy. Jest zwykłym człowiekiem, który żyje snami o nieznanej dziewczynie. Ale czy na pewno? Czy na pewno jest zwykłym człowiekiem?
To, co podobało mi się w książce pani Abedi to to, że nie był to romans przepełniony ckliwymi opisami. Nie, było to jedynie poznawanie tajemnicy, a przy okazji i siebie. Jeśli ktoś poszukuje typowego romansidła, przy którym nie trzeba myśleć, odradzam mu tę książkę. choć wiele osób pewnie nie zauważy możliwości odkrycia prawdy o człowieku, prawdy o sobie. A według mnie tak działają właśnie książki pani Abedi. Nawet, jeśli to właśnie przy „Lucianie” pokusiłabym się o nadanie romansowi Rebeki i Luciana mianem niesamowitej, wyjątkowej. Tu po raz pierwszy nie poczułam, że coś dzieje się wymuszenie; za szybko. Bo tu działało przeznaczenie – oni nie poznawali się dopiero co. Oni znali się od zawsze.
Oprócz tego w „Lucianie” spodobało mi się to, jak rzeczywiści byli bohaterowie. Tacy z krwi i kości, nawet ci drugoplanowi. Nie wiem, może to Amerykańskie nastolatki są inne, a Niemieckie takie... bliższe Polskim, a może po prostu pani Abedi więcej włożyła w wykreowanie ich, niż większość pisarzy, ale czytając opisy, kiedy to Rebeka jest w szkole, czułam się, jakbym sama na nowo znalazła się w ławce, nawet, jeżeli są już wakacje.
Minusów nawet nie mogę znaleźć, choćbym chciała. Dlatego, że za bardzo wciągnięta w historię, nie zdołałam ich wyłapywać. Przewracałam stronami łapiąc się na tym, iż się zatracam w „lucianowskiej” rzeczywistości.
Jedyne do czego mogłabym się przyczepić, to angielskie wstawki, których nie każdy może zrozumieć. Ja zrozumiałam – angielski jest jak mój drugi język, jednak nie każdy przecież go umie, a jestem pewna, że chciałby dowiedzieć się, co znaczą każde, nawet najmniejsze wtrącenia.
Tu jednak mogę wytłumaczyć autorkę – Rebeka od dziecka posługiwała się dwoma językami, a angielski to język, który zdecydowana większość umie w Niemczech, więc nie czuła potrzeby tego tłumaczyć, jeśli nie było to coś, co bezpośrednio łączyło się z historią, a także polskie wydawnictwo nie bawiło się w tłumaczenie tego, co niemieckie odpuściło.
Po głowie chodzą mi jeszcze opisy. Raz ich brak, albo niewielka ilość, czasem ich przedobrzenie, ale i to rozumem. Historia jest pisana w pierwszej osobie, więc pokazane było to, co widzi Rebeka. Jeśli dziewczyna zwróciła na coś większą uwagę, Abedi to opisywała. Często sama tak mam, że zapatrzę się na krajobraz i myślę o nim tak, jakbym go komuś opisywała, nawet jeśli jestem sama.
Cóż, wiele napisać o tej książce nie można, bo wszystko jest ze sobą misternie połączone i bez zdradzania jednego, nie można powiedzieć drugiego. Jak ogniwa w łańcuszku, dlatego polecam Wam, jeśli chcecie odkryć tajemnice Luciana, samym sięgnąć po tę książkę. Nie jest to płytka historia, a ambitna. Nie na skalę... nie wiem, Tołstoja, czy coś, ale zmuszająca do przemyśleń. Więc powtórzę: gdy ktoś szuka czegoś w stylu kolejnego „Zmierzchu”, albo „Darów Anioła”... Niech tu nie szuka.
Osobisty plus daję książce za:
- chomika o imieniu Ozzy Osbourne,
- płytę Mando Diao i piosenkę Killer Kaczynski,
- Jima Morrisona z the Doors i „jego” plażę w LA,
- tekst piosenki Linkin Park Given Up itp. :)
oraz za poniższy fragment, który rozbawił mnie do łez:
Samochód okazał się starym chevym w kolorze granatowy metalik, który sprawiał wrażenie dość rozklekotanego. Na tylnej szybie widniała żółta naklejka z zakapturzonym człowiekiem, który podnosił broń. Nad nim znajdował się czarny napis: "Voldemort votes Republican".
Tytuł: Lucian
Autor: Isabel Abedi
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 525
Ocena: 5,5/6
Książkę dostałam od wydawnictwa
za co bardzo, bardzo dziękuję :)
Świetna recenzja. Taka mega długa! :))
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam "Lucjana" tydzień temu.
Siedziałam nad nim dzień i noc. Bardzo podobała mi się książka, a w Twojej recenzji zostało uchwycone wszystko co ważne.
Brawo za recenzje ! :] :]
Bardzo ciekawa recenzja, wcześniej nie zastanawiałam się nad tą książką, ale po przeczytaniu Twojej recenzji chętnie poszukam tej książki :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, a choć jestem wśród tych co uwielbiają "Dary Anioła" to z pewnością i to chcę przeczytać. Strasznie jestem ciekawa kim jest Lucian i cóż to za nie-happy-end.
OdpowiedzUsuńJak najbardziej mam ochotę na tę pozycję :)
OdpowiedzUsuńRównież jestem na nią napalona jak nie wiem XD
OdpowiedzUsuńSzukam jej i szukam i chyba koniec końców, to ją kupię ! XD Uwielbiam Isabel Abedi
OdpowiedzUsuń"Lucian" stoi już grzecznie u mnie na półce i czeka na długi, wolny dzień, abym mogła bez przeszkód się nim cieszyć :)
OdpowiedzUsuń