Umarłam. Powstaję i jestem całkowicie kimś innym niż wtedy, gdy upadałam. Cóż, wnioskuję to ze swędzącego uczucia na plecach. Przedtem go nie było.
Rozglądam się, nie wiedząc co zrobić, gdzie pójść.
Swędzące uczucie wzrasta, chcę się podrapać, ale… coś wystaje z moich pleców. Miękkie, wrażliwe…. Chyba zaraz zemdleję. To nie tak, że nie spodziewałam się wystających z moich pleców skrzydeł. Ale to obejmujące uczucie, gdy lekko nimi zatrzepotałam…
Powalające.
I pojawia się ona. Pokazuje mi, co się właściwie stało. Otwiera przede mną świat, nieistniejący wcześniej dla moich ludzkich oczu.
Przez to, nawet oddychanie nie jest takie samo.
Patrzenie, obserwowanie.
Potrzebuję czasu. Aby zrozumieć, pojąć, zaznajomić, przyzwyczaić. Ale go nie mam.
Ożywam. Ożywam, żyjąc życiem innej samej siebie. Chroniąc siebie. Ale czy to wciąż jestem ja…?