26 lut 2012

Liceum Avalon - Meg Cabot

Książki Meg Cabot zdecydowanie nie są zbyt wymagające. Czasem nawet bywają naiwne, a czytelnik zawsze wie, jak zakończy się romans (no, prawie zawsze). Mimo wszystko czyta się je miło, odbywając jednocześnie podróż do czasów, kiedy człowiek wierzył, że to, co w nich się znajduje może być zalążkiem prawdy.
Choć zdecydowanie wolę „Magiczny Pech”, to właśnie dzięki „Liceum Avalon” pokochałam legendy arturiańskie.


Elaine przeprowadza się do Annapolis wraz z rodzicami, naukowcami specjalizującymi się w średniowieczu – a dokładniej właśnie w czasach arturiańskich. Dziewczyna zyskała imię po Elaine z Astolat, Pani na Shalott, która zabiła się z rozpaczy po tym, jak rycerz Lancelot wybrał Ginewrę ponad nią. Tam poznaje parę koleżanek, a także zakochuje się w Willu, najpopularniejszym i najmilszym chłopaku w szkole, kapitanie drużyny futbolowej, chłopaku najpiękniejszej cheerleaderki, przewodniczącym, a także synu bogatego wojskowego.
Wydawałoby się, że chłopak ma ułożone życie. Jednak prawda jest taka, że ostatnio zaczęło się ono walić – ojciec ożenił się z wdową po przyjacielu, a sam Will zyskał nowego brata. Przyjaciel i dziewczyna uważają, że oszalał, a on woli spędzać czas w jarze w parku, gdzie może spokojnie pomyśleć.
Nie wie tylko o tym, że czyhają na niego złe moce, a on jest reinkarnacją Króla Artura.

W ostatniej recenzji mówiłam, że Meg Cabot ma dość sztampowe postaci. I tu pojawia się wyjątek od reguły. Dziewczyna Willa, Jennifer może i jest najśliczniejszą cheerleaderką, ale nie jest – jak by się mogło wydawać – zołzą. Przeciwnie, jest dość miła i naprawdę przejmuje się tym, co ludzie czują, a Lance wcale nie jest głupkowatym, wywyższającym się futbolistą. No OK, może lubi dokuczać kujonom, ale widać, że kocha Willa, swojego najlepszego przyjaciela, i byłby w stanie zrobić dla niego wszystko.
Fakt, że choć owszem, Cabot ma stereotypowe postaci, nigdy nie powiela schematów. To się liczy na plus.

Dodatkowo „Liceum Avalon” pozwala poznać utwór Tennysona „Pani na Shalott”, którego fragmenty rozpoczynają każdy rozdział, dowiedzieć się co nieco o królu Arturze i dać się ponieść fantazji, gdy człowiek zastanawia się, co z legend o Arturze jest prawdziwe.
Dzięki tej książce próbowałam przeszukać bibliotekę pod kątem legend o Elaine z Astolat i Arturze (to, że nic z tego nie wynikło, bo biblioteka była wtedy słabo opatrzona, to inna sprawa). Wydaje mi się, że gdy osoba młodsza przeczyta tę książkę, na pewno zaciekawi się wyżej wymienionymi legendami, zaś starsza będzie chciała się bardziej w nie wgłębić.
A czy właśnie nie na tym polegają takie książki? By zaciągnąć czytelnika do innych? By wskazać mu nowe zainteresowanie? Według mnie tak. Bo dzięki temu osoby z przedziału wiekowego dla których przeznaczona jest ta książka na pewno będą mogły nauczyć się więcej – z przyjemnością, a nie z przymusem.
I myślę, że właśnie w takim celu Meg Cabot pisze swoje książki.

Choć główna bohaterka momentami mnie niezwykle irytowała – sama nie wiem czemu, może była zbyt... przebojowa jak na główne bohaterki książek Cabot, to sam świat przedstawiony i reszta bohaterów naprawdę mi się spodobała. Znów, wszystko było idealnie opisane, potrafiłam wyobrazić sobie jak to jest płynąć na jachcie, jak wygląda park z jarem – głównym miejscem wydarzeń. Nie było zbędnych opisów, a pomysł na Zakon Niedźwiedzia... Cóż, Meg Cabot wymyśliła coś naprawdę świetnego – Zakon, który wierzy w odrodzenie Artura. Wymyśliła coś, co jest naprawdę dobrym pomysłem, coś, co można by było wielokrotnie wykorzystać... gdyby nie było wymysłem Cabot. Do tego wszystkie szczegóły naprawdę pasowały do legendy arturiańskiej. Ciekawa jestem, jak długo zajęło jej dopasowywanie szczegółów.

Podsumowując, książka jest pełna zwrotów akcji, świeżych pomysłów i ciekawych bohaterów. Nie jest to jednak moja ulubiona książka Meg Cabot – nie umiem jednak wytłumaczyć dlaczego. Książka idealna dla zafascynowanych legendami arturiańskimi, jak i tych, którzy chcą je poznać - prawdziwą operę mydlaną w najlepszym wydaniu.

TROCHĘ O EKRANIZACJI:

Dodatkowo Disney Channel stworzył ekranizację tejże książki. Co prawda nie oglądałam jej, bo stwierdziłam, że film nie jest na moje nerwy, jednakże „jest”. Z tego, co się jednak orientuje sporo jest pozmieniane i nic nie trzyma się kupy. To Allie (nie Ellie!) jest Arturem zamiast Willa, Mordredem, czyli bratem Artura, jest ich nauczyciel, akcja między Lancem a Jennifer w sumie nie ma większego sensu, skoro to dziewczyna jest Królem, a sam Will jest... cóż. Nikim.
Ale fakt, że pozmieniano wygląd postaci, na przykład to, że Allie jest blondynką, a Jen ruda jeszcze jako tako bym przetrawiła. Nie mniej jednak jest to adaptacja bardzo luźno oparta na książce i z tego, co słyszałam... Ci co czytali tę książkę, lepiej niech po film nie sięgają. A ci, co oglądali niech zweryfikują swoje odczucia do filmu, sięgając po książkę. 

Recenzja innej książki Meg Cabot "Magiczny Pech" >>KLIK<<

Tytuł: Liceum Avalon
Autor: Meg Cabot
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 232
Ocena: 4,5/6

trailer filmu Disney'a

3 komentarze:

  1. Widziałam film, nie był zły. Książkę napewno przeczytam

    OdpowiedzUsuń
  2. @Kobra - właśnie słyszałam, że film nie jest zły... ale patrząc przez pryzmat książki to kaszana

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam, jednak było to wiele lat temu i niewiele pamiętam. Meg Cabot uwielbiam dwie serie "Pośredniczka" i "1-800-jeśli-widziałeś-zadzwoń". Są naprawdę świetne :). Polecam :).

    OdpowiedzUsuń